Pozwanie banku o kredyt frankowy. Jak to zrobić i czego można żądać?
Co jakiś czas media odświeżają temat kredytów frankowych. Dzieje się tak za sprawą kolejnych orzeczeń zapadających w sądach. Niektóre z nich są korzystne dla frankowiczów, inne natomiast dają nadzieję bankom. Coraz częściej słychać także o ugodach zawieranych przez instytucje kredytowe oraz o ich problemach finansowych związanych z realizacją wyroków. Wielu kredytobiorców wciąż jednak wstrzymuje się z podjęciem kroków prawnych. Jedni czekają na obiecywane przez kolejnych rządzących rozwiązania ustawowe, inni zwyczajnie boją się potyczki z bankiem. Czy słusznie? Każdy miesiąc zwłoki to kolejna rata do spłacenia i rosnąca obawa o przedawnienie ewentualnych roszczeń. Czy pozwanie banku o kredyt frankowy ma sens?
Pozwanie banku o kredyt frankowy – konsultacja z prawnikiem jest obowiązkowa
Na początek istotne zastrzeżenie. Ostateczna decyzja o złożeniu pozwu frankowego powinna zapaść dopiero po konsultacji z prawnikiem i dokładnym przeanalizowaniu przez niego dokumentacji kredytowej. Każda sprawa ma bowiem swoją specyfikę, nawet pomimo stosowania przez banki podobnych mechanizmów. Treść dwóch umów kredytowych może być identyczna. Nie oznacza to jednak, że wyniki oceny szans na wygranie sporu będą w obydwu przypadkach tożsame. W tego typu sprawach sądowych liczy się każdy detal, jak chociażby przebieg negocjacji klienta z bankiem. Z praktyki wiadomo, że łatwiejszą drogę do sukcesu mają ci, którzy zostali niewłaściwie poinformowani o ryzykach czy wręcz wprowadzeni w błąd przez instytucję kredytową.
Przed powierzeniem sprawy profesjonalnemu pełnomocnikowi warto jednak dowiedzieć się czegoś więcej na temat samej procedury sądowej czy dostępnych roszczeń. Niezależnie od stanu faktycznego kwestia kosztów oraz sposób formułowania żądań zawsze wygląda podobnie. Po wstępnym zapoznaniu się z tematyką można również zdecydować, czy dana umowa w ogóle kwalifikuje się do grupy tych wątpliwych. Przecież nie wszystkie banki stosowały naganne praktyki przy udzielaniu tzw. kredytów frankowych.
Potrzebujesz porady prawnej dotyczącej kredytu frankowego?
Skonsultuj sprawę z naszym prawnikiem!
Jakich umów kredytowych dotyczy problem?
O kredytach frankowych zrobiło się głośno po nagłym skoku kursu szwajcarskiej waluty. Na początku 2015 roku złotówka osłabiła się wobec franka o kilkadziesiąt procent. U szczytu popularności tego typu pożyczek za 1 franka trzeba było zapłacić 2,50 zł. Dzisiaj jest to natomiast około 4,30 zł. Wszystko to oczywiście przełożyło się na drastyczny wzrost raty kredytu wypłaconego w tej walucie bądź do niej przeliczanego. W rezultacie realne oprocentowanie w niektórych umowach przekroczyło 100%. Zaciągnięcie kredytu w kwocie 300 000 zł może więc oznaczać konieczność zwrotu nawet około 800 000 zł.
Skokowy wzrost kursu franka nie jest jednak tutaj kluczowym problemem. Wstrząs na rynku walutowym stał się jedynie zachętą do dokładnych analiz umów kredytowych. Konsumenci chcieli po prostu zrobić wszystko, aby uwolnić się od przytłaczających ich zobowiązań. Dlatego też zatrudnili prawników, aby ci znaleźli wyjście z sytuacji. Początkowo starano się zarzucić bankom, że nie informowały klientów o ryzyku walutowym. Okazało się to jednak niewystarczające. Przełomem było natomiast wykrycie pewnych mechanizmów, które stosowały banki na potrzeby przeliczania złotówek na franki. Puszkę Pandory otworzyło uznanie z tym związanych zapisów umownych za klauzule niedozwolone, godzące w interesy konsumentów.
W zdecydowanej większości wypadków do skutecznego pozwania banku nie wystarczy sam fakt wylegitymowania się umową frankową. Nie każdy kredyt związany z tą walutą zawiera bowiem bezprawne przeliczniki kursowe. Samo pokrzywdzenie skokowym wzrostem kursu to najczęściej za mało. Za pokrzywdzonych frankowiczów nie uznaje się więc osób, które zaciągnęły typowy kredyt walutowy. Chodzi o taką umowę, w której zarówno kwota pożyczki, jak i zadłużenie oraz raty określone są we frankach szwajcarskich. Przy takim kontrakcie nie dochodzi bowiem do przewalutowania na żadnym etapie. Pieniądze wypłacane są konsumentowi na konto walutowe, z którego następuje również późniejsza spłata. To od jego indywidualnej decyzji zależy ewentualna wymiana uzyskanej sumy na złotówki.
Sedno problemu, czyli sposób przewalutowania
Problemem są natomiast tzw. kredyty indeksowane oraz denominowane. W swojej istocie są to kredyty złotowe, mimo że w umowach posłużono się frankami szwajcarskimi. W praktyce bowiem klient banku otrzymuje pieniądze w złotówkach i najczęściej w takiej walucie dokonuje również spłat. Dlaczego więc w całą procedurę zaangażowana jest obca waluta? Wszystko przez oprocentowanie. Dla typowych kredytów złotowych odsetki wylicza się według tzw. indeksu WIBOR. W przypadku kredytów „walutowych” korzysta się natomiast z indeksu LIBOR. Korzystny dla klienta jest ten drugi przelicznik. W rezultacie więc roczna stopa oprocentowania kredytu z udziałem franka jest niższa.
Wszystko to sprawiło, że kredyty frankowe cieszyły się w czasie boomu mieszkaniowego dużym powodzeniem. Teoretycznie było to bowiem rozwiązanie korzystne dla konsumenta. Rzeczywistość okazała się jednak gorsza, a to właśnie ze względu na skokowy wzrost kursu szwajcarskiej waluty. Wszystko, co klient zyskał dzięki korzystnemu oprocentowaniu, znikało przez konieczność przeliczenia złotych na franki. Tutaj właśnie dochodzimy do sedna problemu, czyli stosowanego przez bank sposobu przewalutowania. W tym miejscu ujawnia się też różnica między kredytem indeksowanym a denominowanym.
Kredyt indeksowany i denominowany
W przypadku kredytu indeksowanego do franka szwajcarskiego, do umowy wpisywano kwotę wsparcia finansowego w złotówkach; w naszej walucie wypłacano również pieniądze. Gdy przekazywano klientowi gotówkę, przeliczano jednak złotówki na franki i w obcej walucie ustalano wysokość zadłużenia. Przy płatności każdej raty stosowano natomiast mechanizm odwrotny – przeliczano franki na złotówki, które kredytobiorca przekazywał bankowi. Wszelkie przepływy pieniężne odbywały się więc w naszej walucie, a frank był stosowany jedynie jako przelicznik.
Sprawa z kredytem denominowanym wygląda natomiast inaczej. Tutaj do umowy wpisywano bowiem kwotę we frankach szwajcarskich, co upodabniało kredyt do typowej pożyczki walutowej. Na podstawie tej sumy ustalano również zadłużenie i tworzono harmonogram spłat – również we frankach szwajcarskich. Przed wypłatą gotówki klientowi dokonywano jednak przewalutowania, a więc ostatecznie do rąk kredytobiorcy trafiała kwota w złotówkach. Mimo ustalenia wysokości zadłużenia oraz poszczególnych rat we frankach spłaty dokonywano przeważnie również w złotówkach. Wymagało to ponownego przewalutowania – tym razem z franków na złotówki.
Warto również zwrócić uwagę, że przy kredytach dominowanych umowa często przewidywała możliwość dokonywania operacji na frankach. Zarówno wypłata środków, jak i spłaty rat mogły następować w tej walucie. Przeważnie jednak wybór takiej opcji uzależniony był od zgody banku, której w praktyce nie udzielano. Trzeba natomiast podkreślić, że w niektórych przypadkach to klient mógł swobodnie decydować o walucie operacji pieniężnych. Taki zapis umowny jest niekorzystny dla konsumenta i może utrudnić walkę w sądzie. Można jednak znaleźć orzeczenia, które w takiej sytuacji mimo wszystko faworyzowały kredytobiorców. Wszystko zależy tutaj więc od poglądu konkretnego składu orzekającego.
Pozwanie banku o kredyt frankowy – wadliwy mechanizm przewalutowania
Pierwszym krokiem kredytobiorcy powinno być zidentyfikowanie własnego kredytu jako typowo walutowego, indeksowanego albo denominowanego. W dwóch ostatnich przypadkach szanse na wygranie w sądzie są zdecydowanie większe. Nie oznacza to jednak, że każdy kredyt tego rodzaju jest wadliwy. Wszystko zależy od mechanizmu przewalutowania zastosowanego przez bank w konkretnej umowie. Jak wiadomo, za oficjalne kursy walut można uznać te publikowane przez Narodowy Bank Polski. Co istotne, bank państwowy skupia się na kursach średnich. Operacje rynkowe przeprowadza się natomiast na kursach kupna i sprzedaży, które nie są identyczne. Różnica między nimi to tzw. spread.
Oczywiście, nie ma jednej oficjalnej tabeli kursów kupna i sprzedaży. Wartości te mogą być różne w każdym napotkanym kantorze – zarówno internetowym, jak i stacjonarnym. Osoby podróżujące albo robiące zakupy w zagranicznych sklepach zauważyły zapewne, że kursy banków są najczęściej mniej korzystne niż kursy w kantorach. Zaczyna się to zmieniać dzięki walce takich podmiotów jak Revolut, jednak różnice są wciąż zauważalne. Spotykamy je dlatego, że banki uznały podwyższone kursy oraz tzw. spready za dobre źródło zarobku. Z tej metody podwyższania dochodów korzystano również – kosztem konsumentów – w umowach kredytowych.
Mianowicie, kontrakty frankowe czyni wadliwymi przyznanie bankom prawa do dowolnego określania kursu waluty, na podstawie którego złotówki są przeliczane na franki.
Typowy niedozwolony zapis umowy kredytu
W przypadku wypłaty w złotych lub w innej walucie niż CHF Bank zastosuje kurs kupna CHF opublikowany w „Tabeli kursów dla kredytów mieszkaniowych i konsolidacyjnych w walutach obcych XYX Bank S.A.”, obowiązujący w Banku w dniu wypłaty kwoty kredytu lub jego transzy.
Po dokładnej analizie większości umów frankowych można dojść do przekonania, że banki nie były niczym limitowane przy ustalaniu kursu waluty. Nie stosowano żadnych obiektywnych kryteriów, takich jak chociażby odesłanie do oficjalnego kursu NBP. W teorii bank mógł powiedzieć, że kurs franka wynosi od dzisiaj 20 zł. Co więcej, zdarzało się, że instytucje kredytowe specjalnie manipulowały ceną waluty bezpośrednio przed dniem comiesięcznej spłaty kredytów (wspólnym dla wszystkich umów).
Niektórzy eksperci podnoszą również, że problemem jest już samo stosowanie kursu kupna oraz sprzedaży, w zależności od kierunku przewalutowania. Zauważono bowiem, że w praktyce banki nie wymieniały waluty, czyli nie dokonywały na rynku żadnych operacji, które wymagałyby faktycznego zaangażowania kursu kupna i sprzedaży. Jedynym celem stosowania tych przeliczników było więc zarobienie na tzw. spreadzie, oczywiście kosztem kredytobiorcy.
W związku z tym odnalezienie powyższego zapisu (albo podobnego w treści) we własnej umowie kredytowej zdecydowanie przybliża do wygranej w sądzie. Sukces nie jest gwarantowany, ale z całą pewnością staje się w takiej sytuacji dużo bardziej prawdopodobny.
Pozwanie banku o kredyt frankowy – pierwszy test wadliwości umowy
Jak widać, nawet do wstępnego uznania umowy za wadliwą konieczne staje się przeanalizowanie szeregu przesłanek. Nie każdy kredyt frankowy może być bowiem podważony. Wszystko dlatego, że głównym problemem nie jest skokowy wzrost kursu, lecz stosowane przez banki mechanizmy przewalutowania. Te mogą być eliminowane z umów jako klauzule niedozwolone w rozumieniu kodeksu cywilnego, a co za tym idzie, na ich wystąpienie mogą powoływać się jedynie konsumenci. Osoby zaciągające kredyt w związku z prowadzoną przez siebie działalnością gospodarczą mają więc niewielkie szanse na wygranie starcia z bankiem. Podsumowując, pierwsza analiza – przeprowadzona jeszcze przed przekazaniem sprawy prawnikowi – powinna polegać na sprawdzeniu:
- czy kredytobiorca jest konsumentem,
- rodzaju zaciągniętego kredytu frankowego – typowo walutowy, indeksowany, denominowany,
- zastosowania przez bank wadliwego mechanizmu przewalutowania – przyznającego prawo do dowolnego kształtowania kursu,
- możliwości dokonywania przez konsumenta, według własnego wyboru, operacji wyłącznie na frankach.
Konsekwencje wadliwości – nieważność umowy albo jej okrojenie
Kolejnym krokiem po przeprowadzeniu wstępnego testu wadliwości umowy powinno być zapoznanie się z katalogiem dostępnych roszczeń. Samo przekonanie sądu do stwierdzenia bezprawnego działania banku to nie wszystko. Z praktyki wiemy już, że konsumenci z sukcesami starają się o:
- unieważnienie albo stwierdzenie nieważności umowy albo
- wyeliminowanie z umowy niedozwolonych zapisów.
Zdecydowanie dalej idące jest uznanie umowy za nieważną. Sądy decydują się na taki krok z dwóch głównych przyczyn. Po pierwsze, kontrakt może zostać usunięty z obrotu prawnego, jeśli stwierdzi się jego sprzeczność z ustawą. Tego typu argumentacja sądów jest spotykana przede wszystkim przy kredytach denominowanych. Mamy tutaj najczęściej do czynienia ze złamaniem zasad, o których mowa w art. 69 ustawy – Prawo bankowe. Przepis ten stanowi o istocie umowy kredytowej. Zdaniem ustawodawcy, jednym z jej obligatoryjnych i podstawowych elementów jest precyzyjne określenie kwoty kredytu przedstawionej do dyspozycji klienta.
Tymczasem, w przypadku umów denominowanych do treści kontraktu wpisywana jest kwota we frankach szwajcarskich. Do dyspozycji konsumenta przekazuje się jednak kwotę w złotych polskich, co następuje dopiero w momencie faktycznej wypłaty środków. Wobec dowolności w ustalaniu kursu waluty i braku jego wskazania w umowie klient przy składaniu podpisu nie zna kwoty, która faktycznie wpłynie na jego konto. Przy niekorzystnym kursie może okazać się, że konsument otrzyma kwotę, która nie wystarczy na zrealizowanie finansowanej inwestycji. W związku z tym nie zostanie również spełniony podstawowy cel umowy kredytowej.
Niemożność zrealizowania umowy
Po drugie, umowa może być uznana w całości za nieważną, jeśli po wyeliminowaniu wadliwego mechanizmu nie da się jej zrealizować. Tutaj sytuacja jest bardziej skomplikowana, a wszystko zależy tak naprawdę od podejścia konkretnego składu orzekającego. Niektóre sądy stoją na stanowisku, że po usunięciu zapisów o przewalutowaniu umowa przekształca się w typowy kredyt złotowy, oprocentowany według indeksu właściwego dla kredytów walutowych. Inni przedstawiciele judykatury uważają z kolei, że usunięcie umownych zapisów o przewalutowaniu oznacza automatycznie wyeliminowanie głównego świadczenia stron. Nie wiadomo bowiem, na jaką kwotę ostatecznie opiewa dany kredyt, a co za tym idzie, kontrakt nie może być realizowany.
Trudno oczywiście ocenić, jak w danej sprawie zachowa się sąd. Zależy to od wielu czynników, również od identyfikowanego na podstawie zeznań stron celu umowy. Warto jedynie zwrócić uwagę, że zdecydowanie łatwiej jest osiągnąć skutek nieważności w przypadku umów o kredyt denominowany. Trudno jest bowiem przekształcić w kredyt złotowy kontrakt, w którym główne świadczenie pierwotnie wskazano we frankach. Beneficjentowi kredytu indeksowanego najczęściej pozostaje do dyspozycji roszczenie o wyeliminowanie krzywdzących zapisów. Przypomnijmy, że w przypadku tych kredytów zarówno wysokość wsparcia finansowego, jak i rat pozostających do spłaty od początku określana jest w złotówkach. Przewalutowanie służy jedynie ustaleniu niższego oprocentowania kapitałowego.
Częściowa nieważność umowy a wysokość roszczeń
Wybór jednej z powyższych strategii determinuje również konkretne żądania pozwu. Niezależnie od przyjętego wariantu będziemy mieć tutaj do czynienia z powództwem o zapłatę. Ze stwierdzeniem nieważności całej umowy albo jedynie jej części zawsze wiązać się będą konkretne konsekwencje finansowe dla stron. Co ciekawe, nie zawsze obydwa rozwiązania okażą się korzystne dla konsumenta.
W przypadku jedynie wyeliminowania spornych postanowień o przewalutowaniu umowa przekształca się w kredyt złotowy. Ma to oczywiście wpływ na wysokość rat, które urosły ze względu na skok kursu franka. Aby wyliczyć żądaną pozwem kwotę, konsument będzie musiał ustalić:
- ile faktycznie zapłacił bankowi tytułem rat kapitałowych, odsetek i innych opłat, oraz
- ile zapłaciłby, gdyby kredyt od początku uznawany był za złotowy.
Różnica między powyższymi kwotami stanowić będzie wartość przedmiotu sporu. Przeprowadzenie stosownych obliczeń warto powierzyć prawnikowi albo księgowej. Z całą pewnością pomocne okaże się tutaj zestawienie wpłat, które na żądanie konsumenta może przygotować bank. Tutaj trzeba jedynie zastrzec, że jego wygenerowanie jest najczęściej odpłatne. Rekordziści pobierają za tę usługę nawet około 1500 zł, co wzbudza podejrzenia UOKiK. Nawet jednak pomimo uzyskania rzetelnego wyliczenia, warto w pozwie poprosić o powołanie biegłego, który bez żadnych wątpliwości i w sposób obiektywny ustali należną do zapłaty kwotę.
Pełna nieważność umowy a wysokość roszczeń
Uznanie umowy za nieważną w całości z mocą wsteczną oznacza, że traktuje się ją za nigdy niezawartą. Konsekwencją tego jest powstanie obowiązku zwrotu wszystkich wzajemnych świadczeń banku oraz kredytobiorcy. Konsument musi przelać na konto instytucji finansowej kwotę rzeczywiście otrzymanego kredytu. Bank musi natomiast odwdzięczyć się zwrotem wszystkiego, co uzyskał od klienta – uiszczonych rat kapitałowych, rat odsetkowych, innych kosztów, prowizji czy opłat za ubezpieczenie. Wariant ten jest zdecydowanie korzystniejszy w przypadku kredytów „starych”. Jeśli środki pieniężne zostały przelane klientowi dekadę temu, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością spłacił on dotychczas większą kwotę, niż uzyskał. Szczególnie wobec skokowego wzrostu kursu franka przed pięcioma laty.
Warto również wspomnieć o ryzykach dla spraw związanych z nieważnością umowy. Po pierwsze, prawnicy banków ostrzegają przed lawiną roszczeń o wynagrodzenie za bezumowne korzystanie ze środków pieniężnych przelanych w ramach umowy kredytowej. Ich zdaniem klient powinien zapłacić za to, że korzystał z gotówki faktycznie udostępnionej mu na podstawie nieważnej umowy. Rzeczywiście trzeba przyznać, że przy korzystnych dla konsumenta proporcjach wpłat i wypłat wzajemny zwrot świadczeń oznaczać będzie w praktyce darmowe sfinansowanie inwestycji kredytobiorcy. Póki co sądy nie uznały jednak tego typu roszczeń banków za zasadne.
Pozwanie banku o kredyt frankowy – przedawnienie roszczeń
Po drugie, w przypadku kredytów „starych” możemy mieć do czynienia z przedawnieniem roszczeń. Ryzykiem tym obarczone są przede wszystkim banki. Mianowicie, w przypadku stwierdzenia nieważności umów terminy przedawnienia roszczeń o zwrot wzajemnych świadczeń rozpoczynają bieg:
- dla banku – w chwili wypłaty kredytu,
- dla konsumenta – w chwili dokonania płatności każdej kolejnej raty czy opłaty.
Oznacza to, że roszczenie banku w całości przedawnia się w jednej dacie (albo co najwyżej w kilku, jeśli kredyt wypłacano w transzach). Roszczenie klienta będzie się przedawniać dla kolejnych wpłat na przestrzeni całego okresu kredytowania. Co więcej, termin przedawnienia dla banku wynosi 3 lata, dla klienta natomiast – 6 lat (do 2018 roku było to aż 10 lat). Wobec tego, że sporne umowy najczęściej zawierano przed 2010 rokiem, roszczenie banku najprawdopodobniej jest już przedawnione. Konsument nie może natomiast dochodzić zwrotu jedynie tych najdawniejszych wpłat.
W skrajnych przypadkach może więc się okazać, że konsument odzyska sporą część uiszczonych rat bez obowiązku zwrotu wypłaconego kredytu. Oznacza to, że nie tylko wyrówna on sobie poniesione straty, ale również zarobi kosztem banku niemałe pieniądze. Remedium na ten problem instytucji kredytowej może stanowić jedynie nowy art. 1171 Kodeksu cywilnego, który pozwala pominąć przedawnienie roszczeń przedsiębiorcy wobec konsumenta ze względu na zasady słuszności. Możliwości jego zastosowania w tym przypadku nie potwierdził jednak jak dotąd żaden sąd.
Pozwanie banku o kredyt frankowy – postępowanie zbiorowe czy pozew indywidualny?
Ze względu na złożony charakter spraw frankowych zawsze istnieje ryzyko porażki w batalii sądowej. Dlatego tak ważne jest, aby przeanalizować wszystkie koszty i udzielić pełnomocnictwa radcy prawnemu albo adwokatowi. Tutaj pierwszym krokiem powinno być dokonanie wyboru między wstąpieniem do postępowania zbiorowego oraz indywidualnym pozwem. Obydwa rozwiązania mają swoje wady i zalety. Pierwsze z nich będzie najprawdopodobniej tańsze. Wszystko dzięki temu, że odpowiednia ustawa limituje wynagrodzenie pełnomocnika procesowego. Poza tym z obserwacji rynku wynika, że prawnicy pobierają zdecydowanie mniejsze kwoty od powodów w sprawach grupowych (około 1000 zł nawet w stosunku do 20 000 zł samej opłaty za sporządzenie pozwu). Finansowym minusem tego wariantu jest możliwość zobowiązania konsumenta do uiszczenia kaucji zwrotnej na koszty postępowania, która wynosi do 20% wartości przedmiotu sporu.
Problemem uczestnictwa w postępowaniu zbiorowym może być natomiast brak indywidualnego podejścia pełnomocnika oraz sądu. Jak już wspomnieliśmy, każda sprawa jest inna, a co za tym idzie, od detali może zależeć jej wynik. Warto więc mieć pewność, że zatrudniony prawnik skupi się na konkretnym stanie faktycznym i precyzyjnie wyłoży sądowi wszelkie dostępne argumenty. Poza tym, rozpatrując roszczenie wielu osób, kwotowo osiągające łącznie nawet kilkadziesiąt milionów złotych, sędziowie mogą inaczej patrzeć na kwestie słusznościowe związane ze skutkami ekonomicznymi niekorzystnego orzeczenia dla banku.
Pozwanie banku o kredyt frankowy – koszty sądowe
Jeśli idzie natomiast o koszty typowo sądowe, niezwiązane z wynagrodzeniem własnego pełnomocnika, to kształtują się one podobnie niezależnie od trybu postępowania. Opłata za wszczęcie procesu dla sprawy grupowej wynosi 2% wartości przedmiotu sporu, natomiast dla indywidualnej – 5%. Zgodnie jednak z art. 13a ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, dla konsumenta opłata w sporach związanych z czynnościami bankowymi nie może wynieść więcej niż 1000 zł. Wszczęcie postępowania jest więc w przypadku kredytów frankowych stosunkowo tanie.
Poza opłatą od pozwu konieczne będzie uiszczenie ponadto zaliczki za sporządzenie opinii przez biegłego, która nie powinna przekroczyć 1000 zł. W przypadku wygranej wszystkie uiszczone przez stronę opłaty podlegają zwrotowi. Sąd może również przyznać koszty zastępstwa procesowego przez pełnomocnika, co może pokryć pewną część umówionego z nim wynagrodzenia. Niestety, w razie porażki opłata sądowa i zaliczka przepadają. Ponadto, konsument zostanie zobowiązany do zwrotu kosztów przeciwnikowi. Kwota zależy tutaj od wartości przedmiotu sporu i wynieść może kilka tysięcy złotych. Ostatecznie więc przegranie sprawy może kosztować powoda – łącznie z kosztem zatrudnienia pełnomocnika w indywidualnej sprawie – nawet około 20 000 zł do 30 000 zł. Oczywiście koszty prawnika stanowią tutaj największy procent wszystkich wydatków, będąc jednocześnie jedynym elementem podlegającym negocjacjom.