Koronawirus a światowa gospodarka
Od grudnia 2019 roku wirus COVID-19 rozprzestrzenił się na terytorium 114 państw, gdzie potwierdzono ponad 118 tysięcy zakażeń. Według Światowej Organizacji Zdrowia z powodu wirusa zmarło do tej pory 6610 osób (stan na 17 marca 2020 r.). Liczba zarażonych podwaja się statystycznie co 6 dni. Gdziekolwiek koronawirus zostanie wykryty, zwalczanie go i niwelowanie jego efektów będzie angażowało więcej grup zawodowych niż tylko lekarzy. Ekonomiści starają się odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób chronić pracowników oraz firmy w obliczu sytuacji, gdy łańcuchy dostaw przestają działać, a chorzy pracownicy są izolowani. Jaki wpływ na światową gospodarkę ma i będzie mieć pandemia COVID-19?
Coraz częściej pojawiają się pytania, jaki wpływ na gospodarkę będzie miał koronawirus. Typowanych jest wiele sektorów zagrożonych spadkiem przychodów i zysków w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Wśród nich najczęściej wyróżnia się turystykę, przewozy, wydobycie i przerób surowców. Dla odmiany, inne sektory powinny zyskiwać, np. sektor medyczny. Można tu przytoczyć popularne powiedzenie, że „strach ma wielkie oczy”.
Inwestorzy na giełdach podejmują często nieracjonalne decyzje. Przez niepewność powodowaną COVID-19 bardziej niż zwykle kierują nimi emocje. Co ciekawe, jak dotąd Polska zalicza się do wyjątków w tym trendzie. Na GPW wyraźnie widać, że firmy związane z przemysłem medycznym tracą na wartości. Jednak mimo wszystko coraz częściej zaczyna się mówić o spowolnieniu gospodarczym, a nawet rosnącym prawdopodobieństwie recesji.
Czy sytuacja na giełdzie jest porównywalna do kryzysu z 2008 roku?
Wiele wskazuje na to, że pandemia koronawirusa zakończyła najdłuższy po drugiej wojnie światowej okres hossy na amerykańskich giełdach.
Najstarszym i jednocześnie najbardziej rozpoznawalnym indeksem światowym jest Dow Jones Industrial Average. Jego gwałtowne wahania zawsze wywołują ogromne emocje u inwestorów, ponieważ jest on liczony na podstawie cen 30 najważniejszych spółek na amerykańskiej giełdzie. Kiedy 11 marca Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że wybuch zachorowań na wirus COVID-19 kwalifikuje się jako pandemia, indeks Dow Jones spadł o 5,85%. Od tego momentu zaczęto mówić po raz pierwszy od 2008 roku o rynku zniżkowym. Ale czy rzeczywiście sytuacja na giełdzie w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa jest aż tak zła?
Według maklerów wszystko, co obecnie się dzieje, przypomina ostatni wielki kryzys finansowy. W czwartek indeks dużych spółek zakończył sesję poniżej poziomu zanotowanego po upadku Lehman Brothers. Jedynie 5 spółek z indeksu uchroniło się przed spadkiem notowań o przynajmniej 10 procent. W pewnym momencie cena akcji koncernu Tauron na zamknięcie sesji spadła niewiele poniżej 1 zł. Ten próg został przekroczony po raz pierwszy w historii spółek z indeksu WIG 20, czyli indeksu giełdowego 20 największych spółek akcyjnych notowanych na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych.
Koronawirus a gospodarka – idzie luty, podkuj buty!
Przysłowie to mówi, że gdy nadchodzi najmroźniejszy miesiąc w roku, trzeba mieć solidne buty, aby nie ślizgać się po lodzie. A co jeżeli ten trudny okres trwa znacznie dłużej? Paradoksalnie, problem spadku sprzedaży w związku z koronawirusem dotknął jednego z największych producentów obuwia – spółki CCC. W oficjalnym oświadczeniu spółka zakomunikowała, że wprowadzone ograniczenia w działaniu galerii handlowych będą miały z dużym prawdopodobieństwem negatywny wpływ na wyniki finansowe pierwszego kwartału.
Od momentu pojawienia się informacji, że w Polsce wystąpiły pierwsze zakażenia koronawirusem, akcje CCC na warszawskiej giełdzie straciły na wartości prawie 50 procent. Na początku roku za jedną akcję trzeba było zapłacić 103 zł, podczas gdy obecna cena wynosi 31,60 zł. A przecież to nie jedyna firma, która odnotuje straty przez zamknięcie galerii handlowych. Obecnie w tym segmencie handlu jest zatrudnionych ponad 400 tysięcy osób, a centra i parki handlowe w Polsce mają co miesiąc 120-150 milionów odwiedzin.
Czy niechęć Polaków do wychodzenia z domu oznacza szansę dla sektora e-commerce?
W czasach zagrożenia koronawirusem szansą dla takich sklepów jest na pewno sektor e-commerce. Ludzie coraz częściej decydują się na zakupy bez wychodzenia z domu. Przykładowo, w strukturze przychodów CCC sprzedaż online w marcu 2020 roku wynosi 45 procent, podczas gdy w roku 2019 była od 20 punktów procentowych mniejsza.
Jednak jak się okazuje, nie tylko sklepy odzieżowe odnotowują duży wzrost zainteresowania klientów zakupami internetowymi podczas pandemii COVID-19. Polacy, w obawie przed epidemią koronawirusa, zaczęli gromadzić zapasy. Według statystyk w lutym szczególnie popularne na naszych listach zakupowych od czasu pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem były suche produkty spożywcze. Sprzedaż ryżu wzrosła aż o 95 procent. Niektóre ze sklepów spożywczych, dostarczających zakupy do domu, odnotowały 10-krotny wzrost liczby klientów. Eksperci przewidują, że wraz z rozprzestrzenianiem się koronawirusa to zainteresowanie zakupami online będzie nadal rosnąć.
Koronawirus i gospodarka – zagrożenie w sektorze bankowym
Pandemia koronawirusa ma również znaczny wpływ na sektor bankowy. Wiele osób spłacających kredyty może mieć problem z wywiązaniem się z umowy w związku z rozprzestrzeniającym się koronawirusem. Wiele z nich nie ma bowiem w swoich umowach z bankiem klauzul o tak zwanych wakacjach kredytowych. Związek Banków Polskich zamierza zatem wydać rekomendację dotyczącą pomocy osobom spłacającym kredyty, które wpadną w kłopoty finansowe przez pandemię koronawirusa. Zgodnie z zapowiedzią na początek odroczenie spłaty kolejnych rat miałoby trwać 3 miesiące. Na pewno uspokoi to wielu kredytobiorców, ale jak taka decyzja wpłynie na sytuację banków?
Według ekspertów I kwartał dla branży bankowej będzie jeszcze dobry. Jednak kolejne mogą już być słabsze. Jako przyczyny możliwego pogorszenia podaje się obniżenie stóp procentowych, a także niższą sprzedaż produktów bankowych. Obecnie w wielu przypadkach oprocentowanie produktów oszczędnościowych wynosi 0,5 procent. Gdyby doszło do cięcia stóp procentowych, nawet o 0,5 punktu procentowego, oprocentowanie to zbliżyłoby się do zera.Banki musiałyby narazić się na spadek zysków i pozostawić 0,2% lub 0,3% stawki. Pojawia się pytanie, który potencjalny klient byłby skłonny zgodzić się na tak niskie oprocentowanie? Banki są sektorem uzależnionym od gospodarki. Jeżeli koronawirus będzie miał negatywny wpływ na rynek, banki zaczną odnotowywać duże straty.
Sojusz banków centralnych
Ciekawym zjawiskiem w obliczu pandemii COVID-19 jest zachowanie banków centralnych. W niedzielę amerykański bank centralny obniżył interwencyjne stopy procentowe w związku z koronawirusem i jego potencjalnym wpływem na światową gospodarkę. Zapowiedział też skoordynowaną akcję z pięcioma najważniejszymi bankami centralnymi świata, to jest z Europejskim Bankiem Centralnym, Bank of England oraz z bankami centralnymi Japonii, Kanady i Szwajcarii. Ich celem jest zapewnienie płynności globalnego systemu finansowego. Pierwszym krokiem Fed było rozluźnienie norm dotyczących rezerw bankowych, aby zwiększyć podaż kredytów. Wszystkie wymienione banki centralne mają także zamiar zaoferować trzymiesięczne kredyty dolarowe oprocentowane niżej niż obecnie.
Takie działania mają sprawić, że banki na świecie będą nadal miały wystarczający dostęp do amerykańskich dolarów, by móc udzielać pożyczek przedsiębiorcom działającym poza Stanami Zjednoczonymi. Warto sobie jednak zadać pytanie: co oznacza takie zachowanie banków centralnych? Działanie Fed bardzo przypomina jego politykę w latach kryzysu finansowego. Według ekspertów oznacza to, że banki centralne obawiają się, iż pandemia koronawirusa doprowadzi do wyhamowania wzrostu gospodarczego i recesji. W jaki sposób konkretnie koronawirus może więc wpłynąć na światową gospodarkę?
Czy już niedługo będziemy musieli płacić za euro, franka lub dolara ponad 5 zł?
Nie od dziś ekonomiści wiedzą, że obawy o sytuację gospodarki i ogólna niepewność na rynkach finansowych wywołują niepokój u inwestorów, którzy uciekają do najbezpieczniejszych walut. Z pewnością wpływ COVID-19 zauważą tak zwani frankowicze. Między innymi dlatego, że to właśnie frank szwajcarski jest postrzegany jako jedna z najbardziej pewnych walut.
Obecnie możemy zauważyć proporcjonalny wzrost kursu CHF do liczby zakażeń koronawirusem. Ponadto kurs franka szwajcarskiego do złotówki w ostatnich dniach przekraczał 4,14 zł. Jest to najwyższy poziom od stycznia 2017 roku. Zwiększona awersja do ryzyka wśród inwestorów spowodowała również wzrost popytu na dolara. Wskutek tego notowania USD/PLN wzrosły do 3,94, a kurs EUR/PLN uplasował się powyżej 4,39. Taka sytuacja ma miejsce po raz pierwszy od września 2019 roku.
Ponadto zaburzone łańcuchy dostaw z powodu rozprzestrzeniania się koronawirusa powodują szok podażowy. Rosnący strach przed wirusem COVID-19 jest natomiast przyczyną szoku popytowego. Właśnie dlatego nie można wykluczyć, że w najbliższych miesiącach za inne waluty będziemy płacić ponad 5 zł. Może to być chociażby efekt recesji, którą na dłuższą metę może wywołać koronawirus.
Koronawirus i gospodarka – pękające łańcuchy dostaw
Innym z wyzwań, przed którym obecnie stoją przedsiębiorstwa, jest zachowanie płynności. Firmy, które stracą źródło zysku, nadal muszą odprowadzić podatki oraz wypłacić pensje. Obniżenie podatków na czas trwania pandemii może zniwelować ryzyko bankructwa oraz niewypłacalności wielu przedsiębiorców. Coraz więcej firm przyjmuje także taktykę skracania godzin pracy wszystkich pracowników, co jest alternatywą dla zwolnień.
W Chinach banki wprowadziły specjalną ofertę pożyczek dla przedsiębiorstw, które potrzebują wsparcia. Ponadto chińskie organy nadzoru finansowego nakazały pożyczkodawcom opóźnienie ściągania długu od mniejszych firm, które musiały wstrzymać działalność z powodu wybuchu epidemii wirusa COVID-19. Te działania dotyczą długów o łącznej wartości kilku bilionów juanów. Kolejnym potencjalnym słabym punktem przedsiębiorstw mogą być pękające łańcuchy dostaw.
Największe firmy technologiczne (Huawei, Xiaomi lub Lenovo) ogłosiły zmianę terminu dostaw swoich produktów. Istnieją też pogłoski, że ucierpieć na pandemii koronawirusa może także Apple, którego produkcja w większości umiejscowiona jest w Chinach. Jedną z głośniejszych decyzji firmy w ostatnim czasie jest informacja o zamknięciu wszystkich sklepów poza Chinami do 27 marca.
Sytuacja w sektorze lotniczym
Kolejnym sektorem, który odczuje wybuch pandemii koronawirusa, jest sektor lotniczy. W ostatnich miesiącach LOT ogłosił plany przejęcia niemieckiej linii Condor Airlines, co zresztą ogłosił na portalu społecznościowym Facebook. Tymczasem pojawiły się informacje, że właściciel LOT-u rozważa odroczenie lub nawet rezygnację z przejęcia Condora. Koronawirus ma wpływ nie tylko na takie decyzje.
Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych w swoim raporcie zapowiedziało, że przewidywane straty linii lotniczych na całym świecie w związku z rozprzestrzeniającym się koronawirusem mogą wynieść nawet 113 miliardów dolarów. W konsekwencji wielu przewoźników wycofa się z rynku, tak jak ostatnio brytyjska linia Flybe. Lufthansa, niemiecki państwowy przewoźnik lotniczy, podjął decyzję o uziemieniu 150 samolotów i zmniejszył siatkę o połowę. Żeby uniknąć dodatkowo masowych zwolnień, linia musiała zwrócić się o pomoc do państwa. Jak na razie przewoźnicy robią, co mogą, miedzy innymi wysyłają pracowników na płatne i bezpłatne urlopy. Ale na dłuższą metę mogą pojawić się problemy związane z takim rozwiązaniem.
Już teraz notowania giełdowe sektora lotniczego gwałtownie spadły. Przykładowo w przypadku norweskich linii lotniczych Norwegian Air Shuttle akcje są najtańsze od 15 lat. Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych (IATA) wystosowało apel do lotnisk, aby zrezygnowały z karania przewoźników, którzy nie wykorzystują swoich slotów, czyli działek czasowych startów i lądowania. Jednak do tej pory żaden port w Europie nie zaoferował takiej opcji. Jedyna nadzieja przewoźników jak na razie to informacja od Komisji Europejskiej o trwających pracach nad specjalnymi przepisami, które mają zmienić tę sytuację.
Koronawirus a światowa gospodarka – co z turystyką?
Nie da się ukryć, że sektory lotnicze i turystyczne są ściśle ze sobą powiązane. Jeżeli jeden ma kłopoty, odbija się to na drugim. Ten schemat ma miejsce również teraz. Według ostatnich szacunków sektor turystyczny straci z powodu pandemii koronawirusa nawet 820 miliardów dolarów. Jest to wynik wielu odwołanych wycieczek i wyjazdów służbowych w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się koronawirusa. Jak łatwo się domyślić, najtrudniejsza sytuacja dotyczy obszaru, gdzie wybuchła pandemia w grudniu 2019 roku – krajów azjatyckich.
Paraliż turystyki w tym regionie stanowi przyczynę niemal połowy szacowanych strat finansowych. W ciągu ostatnich miesięcy liczba podróży służbowych tylko do Chin zmalała o 95 procent. Na drugim miejscu pod względem strat plasuje się Europa, gdzie straty są szacowane na 190,5 miliarda dolarów. Idąc dalej, spadek liczby turystów oddziałuje na lokalne atrakcje turystyczne. I tak, firma Wynn Resorts, właściciel kasyn w Macau, opublikowała informacje, że dziennie traci 2,5 miliona dolarów z powodu zamkniętych lokali.
Inne przykłady na straty podmiotów pracujących w branży turystycznej łatwo znaleźć nawet w Polsce. W Krakowie, jednym z najbardziej reprezentacyjnych polskich miast, obłożenie w pensjonatach to około 20 procent tego, co było w analogicznym okresie w zeszłym roku. Według statystyk w obsłudze turystów jest tam zatrudnionych 10 procent mieszkańców, którzy z dnia na dzień mają coraz mniej pracy.
Dlaczego, pomimo spadku cen za ropę, nie płacimy 3,80 zł za litr benzyny?
Koronawirus mocno oddziałuje na gospodarkę, a jedną z jego „ofiar” jest rynek ropy. W poniedziałek 9 marca 2020 cena czarnego złota spadła najsilniej od czasu pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku. Szacuje się, że sama kwarantanna w Chinach obniża zapotrzebowanie w skali roku na kilkaset tysięcy baryłek na dzień. Krach na rynku ropy może mieć szerokie konsekwencje. Duży udział w amerykańskim rynku obligacji korporacyjnych ma właśnie sektor energetyczny.
Załamanie się popytu na czarne złoto może być przyczyną zmniejszenia wydatków amerykańskich przedsiębiorstw na dobra trwałe. Według ekspertów wielu producentów znajdzie się pod presją cen niższych niż koszty wydobycia. Już teraz cena tego surowca to 32 dolary za baryłkę (w przypadku ropy WTI) lub 35 dolarów za baryłkę (w przypadku ropy Brent). Gdy ostatnio ceny czarnego złota były na tym poziomie, Polacy płacili za litr benzyny 3,80 zł. Dlaczego zatem taka sytuacja nie ma miejsca teraz?
W ciągu ostatnich czterech lat zwiększyło się opodatkowanie paliwa, pojawiła się opłata emisyjna, a także wzrosły koszty utrzymania stacji paliw i przetwarzania ropy naftowej na paliwo. Ponadto, w obliczu pandemii koronawirusa, firmy sprzedające paliwo zatrzymały część marży na litrze dla siebie, szykując się na gorsze czasy. Według ekspertów cena paliwa spadnie, ale na pewno nie do poziomu sprzed czterech lat.
Jakie hasła zyskują na popularności według Google?
Gdy podczas z pandemii koronawirusa z wszystkich stron docierają do nas informacje o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, nie trudno dziwić się, że zainteresowanie produktami takimi jak mydło lub żele antybakteryjne rośnie. Taki trend jest szczególnie widoczny w Google. Tutaj wyraźnie widać wzrost popularności hasła „mydło” od momentu wybuchu koronawirusa. Przekłada się to oczywiście na gospodarkę i sektor produkujący środki czystości, a także sprzęty medyczne. Zwiększony popyt na środki higieny oraz maseczki prowadzi do ciekawych zjawisk ekonomicznych.
Na jednym z portali można się natknąć na ogłoszenie, że ktoś odda 2000 maseczek ochronnych w zamian za kawalerkę lub średniej klasy samochód. Na innych aukcjach internetowych środki dezynfekujące podrożały nawet o kilkanaście złotych. Łatwo zauważyć, że przez pandemię koronawirusa do dóbr podstawowych dołączyły środki czyszczące, mydło i żele antybakteryjne. W nawiązaniu do tej sytuacji Prezes Rady Ministrów zdecydował się wydać decyzję o zakazaniu handlu tymi produktami na portalach oferujących aukcje internetowe.
Hurtownie sygnalizują, że producenci są z Polski, ale wytwarzanie produktów ma miejsce w Chinach. A tam w dużej części ograniczono lub wstrzymano produkcję – stąd problemy z dostępnością. Dane z sektora produkującego maseczki i kombinezony ochronne nieubłaganie pokazują, że ilość zamówień w ciągu ostatnich trzech tygodni przekroczyła liczbę zamówień z ostatnich 6 miesięcy. Obecna sytuacja może wpłynąć na zatrudnienie w tych sektorach. Jeżeli zapasy się skończą, a nowych dostaw nie będzie, to firmom grożą poważne przestoje.
Koronawirus a światowa gospodarka – marketing w czasach zarazy
Warto również zauważyć, że branża telemedycyny zwiększyła zyski od wybuchu pandemii COVID-19. Tylko w tym roku akcje jednych z największych przedsiębiorstw z tej gałęzi, to jest Ping An Healthcare i Ali Health, wzrosły odpowiednio o 33% i 74%. Inna z firm, JD Health, zanotowała wzrost konsultacji online do 2 milionów miesięcznie od momentu wybuchu pandemii COVID-19. Szacuje się, że gdyby nie rosnąca liczba zakażeń koronawirusem, osiągnięcie takiego wyniku zajęłoby im co najmniej 5 lat.
Sam chiński rynek usług związanych z telemedycyną na koniec roku może być warty nawet 29 miliardów dolarów. Mogłoby się wydawać, że te szacunki zakładają, iż firmy całkowicie wykorzystują potencjalne możliwości zwiększenia zysku. Nic bardziej mylnego! Dyrektor JD Health, Xin Lijun, podkreślił ostatnio, że w obecnej sytuacji nie ma większego sensu w skupianiu się na maksymalizowaniu zarobków firmy. Wybuch koronawirusa i chęć pacjentów do unikania zatłoczonych miejsc, takich jak na przykład szpitale i przychodnie lekarskie, to idealna okazja do przekonania potencjalnych klientów do konsultacji lekarskich online.
W związku z tym wiele firm z branży telemedycyny podjęło szereg działań związanych ze zwalczaniem pandemii koronawirusa, które jednak z czysto biznesowego punktu widzenia są bardzo dobrymi posunięciami marketingowymi. Wiele z tych przedsiębiorstw oferuje zatem darmowe konsultacje (oczywiście dopóki jesteśmy w sytuacji, gdzie liczba zarażeń koronawirusem cały czas wzrasta).
Ali Health, po tym jak zdecydowało o wprowadzeniu tej możliwości dla mieszkańców Wuhan, w ciągu 5 dni odnotowało 100 000 pacjentów. Inna firma, Ping An, zaczęła rozprowadzać darmowe maseczki antybakteryjne na obszarze całych Chin. Według szacunków takie działania mają sprawić, że z 10 milionów ludzi, którzy skorzystali z usług telemedycyny w ciągu ostatniego miesiąca, przynajmniej jedna trzecia zostanie stałymi klientami. Co ciekawe, połowa z tych 10 milionów pacjentów skorzystała w tym okresie z konsultacji online po raz pierwszy.
Jakie straty poniesie Hollywood z powodu koronawirusa?
Przymusowa kwarantanna jest przyczyną strat również w przemyśle rozrywkowym i filmowym. Pojawia się coraz więcej informacji o kolejnych przerwanych zdjęciach, opóźnionych premierach oraz zamkniętych kinach. Już teraz przemysł filmowy na całym świecie odnotował 7 miliardów dolarów straty. Według przewidywań, jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie, do końca kwietnia kwota ta wzrośnie o kolejne 10 miliardów. Przykładowo nowy film o Jamesie Bondzie „Nie czas umierać” straci na opóźnieniu premiery około 50 milionów dolarów. Jest to jedna piąta jego budżetu.
Z drugiej strony, mogłoby się wydawać, że w obecnej sytuacji zyskują platformy streamingowe. Dobrym przykładem będzie tutaj Netflix, który oferuje bazę filmów i seriali bez wychodzenia z domu. I rzeczywiście, w porównaniu z innymi firmami, Netflix nie notuje tak dużych spadków, ale nie da się ukryć, że akcje spółki od momentu wybuchu COVID-19 zmierzają generalnie w dół. Skąd zatem straty? Wszystko dlatego, że ludzie w obecnej sytuacji ograniczają swoje wydatki i szukają możliwych oszczędności. Duża grupa klientów Netflixa traktuje tę usługę jako dobro luksusowe, więc w obliczu światowego kryzysu są skłonni z niej zrezygnować.
W jaki sposób najważniejsze światowe instytucje finansowe oraz rządy starają się powstrzymać rozprzestrzenianie wirusa?
Z pewnością jednymi z najważniejszych inwestycji w czasie pandemii są dotacje dla szpitali oraz zwiększenie w jak największym stopniu liczby dostępnych służb medycznych. W Wielkiej Brytanii pojawił się ostatnio pomysł, aby przywrócić do pracy emerytowanych lekarzy w celu walki z koronawirusem. Chiny wysłały 40 tysięcy pracowników do prowincji Wuhan, gdzie w grudniu 2019 roku zanotowano pierwsze przypadki wirusa COVID-19.
W walkę z pandemią COVID-19 włączyły się także międzynarodowe instytucje finansowe. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy przeznaczyły łącznie 62 miliardy dolarów na specjalny fundusz do walki z koronawirusem. Dla porównania w 2019 roku PKB Polski wyniosło 590,014 milionów dolarów, czyli niemal 106 razy mniej. Również krajowe rządy przeznaczają fundusze na minimalizowanie skutków COVID-19. Przykładowo Kongres Stanów Zjednoczonych przeznaczył na ten cel 8,3 miliarda dolarów.
W Polsce rząd zapowiedział specjalną specustawę, która ma wspomóc gospodarkę w czasach pandemii koronawirusa. Jednym z przykładowych rozwiązań ma być umożliwienie przedsiębiorcom odliczenie strat poniesionych w 2020 roku od podatku, który był należny za 2019 rok.
Koronawirus i gospodarka – czy będziemy świadkami powtórki z 2008 roku?
Sytuację na rynkach można obecnie porównać z kryzysem z 2008 roku. Jednak wtedy przyczyny były nieco inne. Powodem tamtego kryzysu były toksyczne papiery wartościowe i bańka na amerykańskim rynku nieruchomości. Dopiero potem ten kryzys miał wpływ na gospodarkę. W przypadku pandemii koronawirusa większość spadków wynika z emocjonalnego działania inwestorów, którzy obawiają się o ciągłość łańcuchów dostaw oraz produkcji, a także o przyszłość firm.
W najbardziej pesymistycznym scenariuszu pandemia koronawirusa obniży wzrost PKB Polski nawet o 1,3 punktu procentowego w 2020 roku. Tak twierdzą eksperci z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Mimo że prognozy przewidywały wzrost gospodarczy na poziomie 3-3,5 procent, wyniesie on w najgorszym wypadku jedynie około 2 procent.
Z pewnością koronawirus wywrze realny wpływ na gospodarkę. Eksperci, cytowani przez zachodnie media, mówią o możliwych stratach o wysokości do 350 miliardów dolarów w skali globalnej. Na razie jednak mamy okres niepewności – nie ma jeszcze zbyt wielu danych, które pozwoliłyby stwierdzić, co stanie się z gospodarką. Jedyne, czym dysponujemy, to przypuszczenia i domniemania. Wiele będzie zależało od nastrojów w społeczeństwach dotkniętych epidemią. Im większa będzie ich panika, tym skutki mogą okazać się poważniejsze.